Crust and Dust w Siole Budy!

Miniony weekend spędziliśmy w sercu Puszczy Białowieskiej. Przywieźliśmy tam nasze pomysły na czerwcowe menu. Próbowaliśmy też miejscowych przysmaków i poczuliśmy, co znaczy kresowa gościnność.
Mniej więcej w połowie drogi z Hajnówki do Białowieży skręciliśmy w lewo i wąską drogą dojechaliśmy na malowniczą polanę otoczoną ze wszystkich stron lasem. To tutaj leży wieś Budy Leśne. Dalej są jeszcze Teremiski (z Adamem Wajrakiem i Uniwersytetem Ludowym im. Jana Józefa Lipskiego) i Pogorzelce.
A Budach znajduje się Sioło Budy – jakby wieś we wsi – kompleks drewnianych domów z pokojami gościnnymi, skansen z XIX-wieczną zabudową kresowej wsi i Karczma Osocznika, w której można spróbować polskiej, rosyjskiej i białoruskiej kuchni. Gospodarzami jest rodzina Niczyporuków – pani Maria i pan Sergiusz, a od kilku lat pałeczkę przejmuje ich najmłodszy syn, Olek. To od nich dostaliśmy zaproszenie, żeby coś w Siole Budy ugotować, dać się sfotografować i pokazać naszym blogowym Czytelnikom to miejsce.

Pogłówkowaliśmy trochę nad sezonowym czerwcowym menu i wymyśliliśmy. Na przystawkę carpaccio z kalarepy i gruszki, polane olejem z pestek dyni i posypane orzechami włoskimi. Główne danie to bliny gryczane z duszoną botwiną i kozim serem. A na deser – nie mogło być inaczej – truskawki z miętą i sosem czekoladowym. Tym razem więc zupełnie bezmięsnie… W tym tygodniu opublikujemy wszystkie przepisy na blogu.

Degustacja wypadła naprawdę pomyślnie. Pani Marii najwyraźniej posmakowały nasze bliny. A ponieważ sama niezliczoną ilość razy robiła bliny, to jej uznanie cenimy sobie naprawdę wysoko. Carpaccio z kalarepą, gruszką i tajemniczym zielonym olejem okazało się chyba najbardziej zaskakujące. Za tradycyjny można w tym daniu uznać każdy składnik z osobna, ale wszystkie razem idą raczej w poprzek tradycji. Pani Maria spróbowała i uśmiechnęła się jakby chciała powiedzieć „że też takie rzeczy Wam młodym w głowie”. A truskawki z czekoladowym ganaszem zjedliśmy wszyscy razem – nad tym deserem chyba nie trzeba się długo rozwodzić.

A kiedy już wkupiliśmy się w łaski gospodarzy tym, co sami ugotowaliśmy, to pozwolili nam skosztować miejscowych specjałów w Karczmie Osocznika. Zjedliśmy tam nieziemską soljankę, której w miejscowym wydaniu najbliżej do hojnej zupy gulaszowej. Ale skąd ten pomysł na oliwki i kapary w soljance? Rzeczywiście, dodają jej niebanalnego charakteru, bo to podobno „wersja krymska” tego evergreena rosyjskiej kuchni. W każdym razie u nas ma wielkiego plusa. Znakomity jest też domowy smalec, w menu prezentowany jako „pomazucha” i podawany w kamionkowym garnuszku, obowiązkowo z kiszonymi ogórkami, jędrnymi i kwaśnymi jak należy. Nietuzinkowa jest też kiszka mięsna, nadziewana mielonymi podrobami i mięsem z dodatkiem kaszy. I podlaski specjał, który znamy i z naszych domów – babka ziemniaczana (z tartych ziemniaków z cebulą, kawałkami kiełbasy i skwarkami).
Jako miłośnicy klusek i pierogów próbowaliśmy też pielimieni (poprosiliśmy o te w wersji z kaszą gryczaną i twarogiem – brawa za to świetne połączenie w nadzieniu!) i wareników (te są większe niż pielimieni, z drobno zmielonym mięsem, tutaj jeszcze dodatkowo obsmażone). Kto odwiedzi Sioło Budy, musi koniecznie zwrócić uwagę na misterny „warkoczyk” sklejonego ciasta w warenikach…
Popijaliśmy wszystko znakomitym kwasem chlebowym. Co prawda z butelki, nie własnego wyrobu – ale akurat litewskie i białoruskie kwasy chlebowe, butelkowane jak piwo, smakują przednio. I doskonale pasują do kresowej kuchni.
Nawet jeśli nasze wątroby w ten weekend nie odpoczęły, to myśmy odpoczęli. Las wycisza. A serdeczność, z jaką się spotkaliśmy, inspiruje. Dziękujemy!


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *


page.php